Bożena Jawień, Pozory mylą, Zadra, 4(5) 2000

Kiedy miałam 20 lat i dorabiałam w Wiedniu jako służąca, codziennie z oszczędności pokonywałam na piechotę parę kilometrów: rano spod Sudbahnhoffu gdzie mieszkałam w dół przez Kartner nad Dunaj, a wieczorem z powrotem. Rano szłam lekko i świetliście, ale kierowcy mijających mnie samochodów mieli krawaty przy grdykach i sztywny wzrok do przodu. Wieczorem, zwłaszcza w piątki, było całkiem inaczej. Oni rozluźnieni, oczy dookoła, krawaty przy drugim guziku, zaczepiali mnie wzrokiem, słowem, gestami, zapraszali na fotel obok. A ja tępo koncentrowałam się na przemieszczaniu się pod górę, bliżej singlowego łóżka, w którym można znieruchomieć po długim dniu.

Kiedy teraz mam o 26 lat więcej i przejeżdżam wieczorem krakowskim Pigalakiem to widzę tam podobno-niepodobne sytuacje. W samochodach entuzjaści, na chodnikach kobiety chcące zarobić; różnica jest tylko w rodzaju pracy. Przyjechały często z Ukrainy i przelicznik na godzinę jest dla nich tak samo atrakcyjny jak dla mnie kiedyś. Chcą zarobić na coś konkretnego, zwykle na zbożny cel: dziecko, czasem dwoje. Zostawiły je pod opieką matki albo teściowej, nie męża bo za rzadko bywa trzeźwy, i trzeba im zawieźć obiecane frykasy i pieniądze. Skąd o tym wiem? Od nich samych, które czasem bywają moimi pacjentkami. Sprawa wychodzi kiedy pytam czy jest możliwe, aby nie pracowała przez tydzień lub dwa, i wtedy słyszę że tak, stać ją na to, albo że na ten czas wróci do domu "bo po co tu siedzieć", albo że musi pracować; wtedy uzgadniamy fortele nazywane przez mojego niegdysiejszego mistrza w ginekologii: "krajem nieba / krajem piekła", czyli uzgadniamy na co w pracy przez czas leczenia może sobie pozwolić a na co absolutnie nie.

Faceci, z którymi przejeżdżam przez Pigalak są zwykle nerwowo zainteresowani jednym: czy one mają HIVa. Spieszę donieść, że przeważnie nie mają. To znaczy z tych około trzydziestu, którym zbadałam krew w kierunku HIVa, kiły i żółtaczki ("niech mnie pani zbada na wszystko") żadna nie była niczym zakażona. Dla mnie też to jest dziwne, bo choć zwykle używają prezerwatyw, to zdarzają się jednak wymuszenia, w których nie kontrolują sytuacji i cieszą się, jeśli uszły bez okaleczeń. Żadna również nie miała rzeżączki ani rzęsistka, a grzybice trafiały się bardzo rzadko. Natomiast niestety panowie, i niestety wierne żony panów, sporo było przypadków nowości na rynku o ładnej nazwie chlamydia. To bakteria diagnozowana w Polsce od niewielu lat i dlatego mało kto spotkał się z tą nazwą. Za to sporo ludzi nieświadomie daje chlamydiom gościnę w swoich cewkach moczowych, szyjkach macicy i głębiej. Moje pacjentki dowiadują się o swoim zakażeniu, gdy stają się mniej wydajne z powodu bólu brzucha; wtedy miesiąc leczenia i zwykle wracają do pracy. Nie zawsze jednak odzyskują płodność, bo chlamydie niszczą jajowody. Pytacie po co prostytutkom płodność? Po to po co nam wszystkim: żeby mieć dzieci i żeby czuć się niewybrakowaną. Niektóre mieszkają ze swoimi chłopakami, których policja nazywa "sutener" i niepokoją się, że w domu już rok seksu bez gumy i nic. Czasem dzwoni do mnie umówić diagnostykę niepłodności chłopak, jakby swoim zainteresowaniem chciał ochronić partnerkę przed moim brakiem taktu. Bywa że przychodzą razem, wtedy odbywa się komedia, w której pan wychodzi lub się odwraca na czas badania. Ta demonstracja troski i delikatności jest taka sama jak w przypadku par spoza sektora sex biznesu. Dochowałam się nawet dwojga międzynarodowych dzieci: jedno jest jeszcze w brzuchu (pani pracowała tylko do czwartego miesiąca), a drugie już raczkuje, rodzice pobiorą się jak tylko pan skończy 21 lat, na razie mieszkają u jego matki.

Gdy czytam o kobietach przydrożnych niewolonych i okradanych przez sutenerów to wierzę, że często jest to prawda. Ale niektórym z nich udaje się ułożyć sobie obok pracy też niezłe życie osobiste. Bywa w nim miejsce na czułość i oddanie, choć o pracy się nie mówi za dużo. Często rodzina pana sądzi, że dziewczyna jest na jego utrzymaniu i się uczy, gdy tymczasem jest odwrotnie lub łożą na dom solidarnie, a pieniądze wysyłane na wschód pochodzą z ulicy.

Czym się to różni od moich saksów? Ja potrzebowałam zarobić tylko na soczewki kontaktowe, żeby przestać dzwonić mojemu chłopakowi okularami po zębach. Wystarczył na to miesiąc służby, zresztą i tak mnie rzucił. Byłam na studiach, z perspektywami. One mają zobowiązania, lub choćby chcą się wyrwać z beznadziei, której myśmy tu nigdy nie zaznali. Zawsze był ten kierunek: biedni do bogatych, wschód do zachodu, Kraków dorabia w Wiedniu, a Lwów w Krakowie. Kłania się jeszcze rozbiorowa tradycja, kiedyśmy byli jedno. I dlatego w Warszawie odkuwają się Białorusinki; czy ktoś wie, jak jest w Poznaniu?

napisane: 2000-03-10